Poradnik. Na ratunek rodzicowi?

Naturalnie każdy szanujący się rodzic pragnie dla swej pociechy absolutnego szczęścia. Dokłada więc wszelkich starań, ażeby ziściła się naszkicowana w głowie wizja harmonijnego, bezbolesnego procesu wychowawczego. Rzecz jasna spodziewamy się pewnych turbulencji. Czego tu się jednak obawiać, skoro z pomocą przychodzą nam tabuny poradników, spisanych rękami fachowców i specjalistów. Rozczytujemy się w cudzych mądrościach, poszukujemy odpowiedzi na rodzące się w głowie pytania, wertujemy wnikliwie książki, tropimy potencjalne źródła zagrożenia, kreślimy misterne scenariusze awaryjne. Jesteśmy przygotowani niemal na każdą ewentualność. Tyle że nasze życie toczy się swoim szlakiem i niejednokrotnie nas – wyznawców podręcznikowej wiedzy – wykiwa. I to w najmniej oczekiwanym momencie.

W szponach racjonalizmu

Medykalizacja, pedagogizacja, psychologizacja – pojęcia tyleż piękne, co bałamutne i przeciętnemu śmiertelnikowi niezrozumiałe. Najprościej rzecz ujmując to paranoiczne wtłaczanie pewnych osobistych problemów w sferę medyczną, pedagogiczną tudzież psychologiczną. Ot, poszukiwanie potencjalnych źródeł osobistych dylematów, wpadek i hamulców. Wyrobiliśmy w sobie nawyk tropienia możliwych przyczyn wszystkich (a przynajmniej większości) życiowych turbulencji. Codzienne komplikacje, sezonowe apatie, chroniczne problemy, napadowe frustracje – wszystko trzeba namierzyć i zdemaskować. Na wszystko musimy mieć racjonalne i solidne uzasadnienie. Zatem węszymy niczym żądny łupu traper. Wszystko ma przecież jakiś racjonalny powód.

Czyżby?

Czy nie za dużo w tym wszystkim analizy? Nazbyt dużo racjonalizmu? Zbyt mało uczuć, intuicji i wyczucia…? Poradnikomania to największa zmora każdego szanującego się, sfiksowanego na własnym dziecku człowieka. Frustruje, napycha głowę cudzymi mądrościami, które na dłuższą metę często nie zdają po prostu egzaminu.
Dlaczego? Bo niestety czasem, w najmniej oczekiwanych momentach…

…wiedza kapituluje

Poradnik w starciu z rzeczywistością najzwyczajniej w świecie przegrywa. Dlaczego? Ano właśnie. W tym miejscu dotykamy sedna sprawy. Podręcznik, poradnik, złota księga mądrości jest tworzona z dystansu, spisana pod dyktando trzeźwego, racjonalnego stanu umysłu. W zderzeniu z życiem, Twoim własnym życiem – tym prawdziwym, namacalnym, doświadczonym każdym skrawkiem ciała, każdym zmysłem, każdą komórką – w takim zderzeniu ta racjonalna beczka pomysłów popada w całkowite otępienie. W jednej chwili przegrywa. W obliczu prawdziwych rozterek milknie i traci rację bytu. Życie przerasta ją ogromem doświadczeń, doznań, wieloaspektowych, często nieprzewidywalnych splotów wydarzeń. Jeden słuszny scenariusz nie jest w stanie rozwiązać mnogości dylematów, z jakimi przyjdzie się potencjalnemu rodzicowi zmierzyć. Każdemu rodzicowi – dodajmy.
Poradnik przeznaczony dla rodzica-tytana, opierającego się emocjonalnym burzom, chwilom całkowitego bezładu nie daje rady ze słabościami rodzica z krwi i kości. To nie lektura dla człowieka wystawionego na chroniczne działanie pasma dziecięcych buntów, własnych bezlitosnych upadków, okresowych napadów frustracji i niemocy. W poradniku nie przeczytasz o emocjonalnym koktajlu, jaki zafundować Ci może Twoje ukochane maleństwo. Nie dowiesz się, z czym tak naprawdę wiąże się zmaganie z dziecięcą asertywnością, asertywnością na najwyższym – nuklearnym poziomie. Nie znajdziesz w nim złotego środka na napady bezradności, z którymi od czasu do czasu będziesz się borykać. Eksperci, specjaliści nie rozwieją Twoich osobistych wątpliwości, nie poratują z opresji, nie gwarantują także wyczekiwanej przez Ciebie glorii. Dlaczego?

Bo Ty toczysz swoją własną, prywatną, osobistą batalię o zdrowie, szczęście, optymalny rozwój własnego dziecka. Batalię o własną równowagę wewnętrzną i harmonię we własnym domu. Suchy, oderwany od rzeczywistości poradnik to tylko jeden maleńki fragment złożonej, wieloaspektowej rzeczywistości rodzicielskiej. Ty sam jesteś kreatorem, architektem i wreszcie realizatorem własnej życiowej przygody z dzieckiem na pokładzie.

Zdaj się na instynkt

Naturalnie nikt nie mówił, że będzie łatwo wejść w ramy rodzicielskie. Wręcz przeciwnie: zewsząd torpedują nas ponure statystyki. Tak… rodzicielstwo to nie promienna sielanka. W niczym nie przypomina kolorowych, lukrowanych obrazków piętrzących się w kolorowych pisemkach. Czy warto więc podjąć ryzyko? Jak najbardziej, tyle że na własnych zasadach. Warto po prostu zaufać sobie samemu, wejść w tryby intuicyjnego działania. Wyrzucić do kosza manię racjonalnego planowania, nawyk wyszukiwania gotowych, zdroworozsądkowych rozwiązań. Te w obliczu słabości zazwyczaj upadają.

Dlaczego?

Ponieważ dziecko to żywy, nieokiełznany, często zagadkowy organizm. Wulkan energii, lawina emocji i gejzer wielobiegunowych doznań. Mały człowiek – nie maszyna poddająca się schematom i programowaniu. Działając pospołu z własną intuicją, działasz na swoich własnych zasadach. Jeśli popełnisz błąd – a jakiś popełnisz na pewno – pretensję będziesz miał tylko do siebie, nie do wyimaginowanej rzeszy specjalistów od wszystkiego… i równie szybko będziesz miał szansę obrać nowy kurs.

Może więc warto zaryzykować i zaufać czasem własnej intuicji?

Share on Facebook0Tweet about this on TwitterEmail this to someone

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close