Jak nie oszaleć w dzieciatym domu? Czyli o poszukiwaniu harmonii domowej

Uśmiechnięta, rozanielona, doskonała do granic możliwości mama podaje pachnący, rumiany posiłek do czyściutkiego, lśniącego stołu, przy którym pokornie, niemal w bezruchu siedzi dziatwa i równie grzeczny tata. Istna oaza szczęścia. Znacie?

Uwaga! Wariatkowo
No i jak? Znacie takie pełne harmonii obrazki? Pewnie, że tak. Jeśli z życia? – to szczerze gratuluję. Mnie osobiście przyszło widywać takie obrazki póki co tylko w reklamach. U nas stół jest wiecznie ubazgrolony kredkami, flamastrami i innym kolorowym tałatajstwem. Toczymy bój o każdy kęs, o każde 5 minut ustabilizowania malca przy stole. Drugie, uffff, co prawda względnie ustabilizowane, za to aparat zębny nie nadąża, a przełknięcie choćby kęsa rozciąga się w czasie do absolutnego maksimum…

Każdy posiłek to odwieczne zgrzytanie zębami. Za każdym razem trenujemy tę istną gimnastykę szczęki. Z czasem wybuchamy jak uśpiony wulkan. Oto codzienność i rzeczywistość rodzica. I przysięgam, że za każdym razem siadamy z tą samą, wiecznie żywą nadzieją, że być może tym razem tryby zaskoczą i wreszcie zjemy we względnej harmonii. Nadzieja matką głupich? Eeeee tam.

Dostosować się!
Po latach dochodzę do wniosku, że życie to sztuka dostrajania się. Od najmłodszych lat opanowujemy tę arcytrudną umiejętność. Uczymy się więc podporządkowywać rodzicom, potem wtłaczamy się w mechanizmy życia przedszkolnego, szkolnego, czasem akademickiego i wreszcie zawodowego. Tu też dostrajamy się do istniejących reguł gry.
Aż wreszcie wracamy do źródła i … kapitulujemy przed rzeczywistością, jaką serwują nam nasze własne dzieci… Nie, to nie tak, że dajemy sobą sterować – tego właściwie chcemy i musimy unikać jak ognia. Wszak jesteśmy dojrzali (przynajmniej metrykalnie), ukształtowani (podobno) i ze wszech miar wszechwładni (tak sobie z początku myślimy stając się rodzicami).

Kocioł domowy
Nie, tu rzecz idzie o podporządkowanie się regułom zacisza domowego i potrzebom jego domowników. To pewne: wszyscy się kochamy, przepadamy za sobą, jeden za drugim skoczyłby w ogień. Więc? W czym problem? Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Choćbyśmy nie wiem, jak bardzo chcieli i pragnęli harmonii, życie pod dachem kilku istot ludzkich, mniej lub bardziej ukształtowanych osobowości na co dzień rzadko kiedy tę harmonię przypomina. Niestety. Nie oznacza to jednak bynajmniej konieczności złożenia broni i wejścia w impas. Wręcz przeciwnie.

Czas na dylematy
Początkowo silimy się, mamy pięknie odmalowane ambicje i usiłujemy kleić tę poharataną dziecięcymi rączkami harmonię domową. Po pewnym czasie zaczynamy przeć z nurtem rzeki, mówiąc sobie w duchu „jakoś to będzie”, „to przejściowe”. Na koniec przychodzi czas uświadomienia. Zalewamy się więc dylematami egzystencjalnymi. Czy harmonia ma w dzieciatym domu rację bytu? Jak nie oszaleć w tym codziennym kołowrotku? W jaki sposób nie zatracać siebie? Jak w ogóle żyć? Podążać za swoimi aspiracjami, potrzebami, pragnieniami, a może zrezygnować z nich czy raczej przemodelować i zreformować?

Rodzicu! Odrób lekcję
Jedno jest pewne: życie rodzinne to nie życie w pojedynkę. To znakomita lekcja bycia negocjatorem, ale także asertywnym, a czasem spolegliwym osobnikiem. Tego po prostu trzeba się nauczyć. Jednym przychodzi to łatwiej, innym idzie jak po grudzie. Tak czy owak musisz przełknąć tę słodko-gorzką pigułkę, bo bycie rodzicem to naprawdę fascynująca podróż w nieznane, przyprawiona to na ostro, to na gorzko, ale w gruncie rzeczy są momenty, kiedy czujesz słodki smak satysfakcji. Nieprawdaż?

Pytanie na dziś: Jak więc żyć w tym domowym kołowrotku, żeby nie przechylić szali ani w jedną, ani drugą stronę … aby nie być zapatrzonym w siebie egocentrykiem ani tym bardziej podążać w stronę przesadnej uległości, pobłażliwości i ciągłego wyrzeczenia?

Klucz: Warto sobie uświadomić, że spokój domowy (czyli ta upragniona harmonia) jest zawsze pochodną naszego własnego nastroju. Partner, dzieci, nawet zwierzęta reagują na nasze usposobienie. Czasem warto po prostu dać na luz, wziąć głębszy oddech, pomyśleć o dzieciach, ale i o samych sobie.

Najgorsze, co możesz w tym wszystkim zrobić, to zapętlić się w ślepym pędzie za jakimś bliżej nieokreślonym ideałem, który w tej konkretnej chwili jest nieosiągalny. Na wszystko przyjdzie czas. Na spokojny posiłek. Na czysty, nieupaćkany niczym stół. Na uśmiech dzieci, spokojnie i miarowo przeżuwających najlepsze dania świata. Najlepsze, bo przyrządzone Twoją własną ręką.

Naczelna dewiza każdego rodzica powinna więc brzmieć następująco: bądź przyjacielem swoim i swojej rodziny. Myśl o nich, ale nie zapominaj o sobie. Wtedy wszystkie puzzle wrócą na właściwe miejsce. Nie dziś, to jutro. Alleluja i do przodu!

Czy życie w rodzinie nie jest wtedy łatwiejsze?

Share on Facebook0Tweet about this on TwitterEmail this to someone

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close