Moje dziecko jest idealne

Miłość jest ślepa. Zwłaszcza, kiedy osoba, którą kochasz, do złudzenie przypomina ciebie. Kiedy jest częścią ciebie. Kiedy wzięła się z ciebie. Kiedy jest twoim dzieckiem.

Mam córkę, którą kocham bezwarunkowo i bezkrytycznie. I trochę się tego boję. Córka rośnie, a wraz z nią mój strach. Oceniam ją przez pryzmat miłości i zawsze będę ją wolała od innych dzieci, zawsze będzie mi się od nich wydawała mądrzejsza i zabawniejsza.

Czy jej przypadkiem nie szkodzę? Czy inni rodzice zakochani w swoich dzieciach nie szkodzą im, sobie i społeczeństwu?

Rozczulanie się nad własnymi dziećmi jest w pełni uzasadnione. Miłość do własnego dziecka to miłość od pierwszego wejrzenia, miłość wieczna i niestety bezkrytyczna. Rodzice są zachwyceni wszystkim co robi ich dziecko, a już zwłaszcza wtedy gdy robi to po raz pierwszy. Pierwsza kupka, pierwsze oplucie, pierwsze „gu gu”, pierwszy kroczek, pierwsze kliknięcie w smartfona.

Dziadkowie są zachwyceni jeszcze bardziej, to dla nich druga szansa, by przeżyć wszystko od nowa. Wszak ich własne dzieci z rozkosznych bobasów przeobraziły się w dorosłych krnąbrnych ludzi, których już nie bardzo można wychowywać. A kilkuletnie dzieci można. Ale dlaczego tego nie robimy?

Dlaczego pozwalamy im się terroryzować?

Łapię się na myśleniu, że „za moich czasów…”, co oznacza, że się starzeję. Być może takie jest nowe i należy się z tym pogodzić, ale znowu po co godzić się z czymś, co nie jest ani mądre ani perspektywiczne? I przecież współczesne czasy też są moimi, w tych dawnych byłam dzieckiem, a w tych jestem matką dorastającej córki. I mam wrażenie, że współczesna miłość rodzicielska jest bardziej bezkrytyczna niż dawniej. Oto kilka przykładów zachowań, które były nie do pomyślenia, kiedy ja byłam w wieku mojej córki.

Tramwaj, a ja w nim. I jakaś dziewczynka. Tramwaj hamuje gwałtownie, dziewczynka zapewne niechcący wbija swój bucik w moją prawie bosą, bo obutą tylko w kusy japonek stopę. I nic. Ani “przepraszam”, ani “sorry”, ani “nie chciałam”. Przeszła nad tym do porządku dziennego i na drugi koniec tramwaju.

Wycieczka szkolna trzecioklasistów (szkoła podstawowa). Wszystkie dzieci chcą grać na swoich smartfonach na przystanku autobusowym. Pani nie pozwala, dzieci są oburzone, bo się nudzą. Z nudów chłopaki zaczynają rzucać do gołębi kamieniami, a dziewczynki pluć na odległość. Pani sobie kategorycznie nie życzy takiego zachowania. Dzieci sobie kategorycznie nie życzą, żeby ktoś im mówił co mają robić. Chłopcy siadają na barierkach i wymachują rękoma do przejeżdżających kierowców TIR-ów. Pani znów zakazuje. Chłopcy schodzą, czekają, aż pani odejdzie do innej grupy i spokojnie wracają do balansowania na barierkach. W autobusie zapada cisza. Dzieci wreszcie mogą wyciągnąć smartfony. Trzy dziewczynki przeglądają z wypiekami na twarzy plotkarską gazetę. Już z okładki wiadomo, że zawiera szereg cennych i niezbędnych dziewięciolatce informacji- a to o domniemanych ciążach celebrytek, o związkach, miłości i trudnych rozstaniach czy też o kosmetykach, które zamienią każdą kobietę w boginię wzbudzającą pożądanie każdego mężczyzny. Gazetka pożyczona przez jedną z nich od kuzynki, za aprobatą mamy. Mama pewnie puchła z dumy, że jej córkę interesują takie poważne tematy.

Chłopiec żąda natychmiastowej wizyty w sklepie, bo mu się skończyło picie. Pani chce go poczęstować swoją wodą, ale na wodę to on nie ma ochoty, chce pepsi. Ponieważ wychowawczyni nadal nie przystaje na jego warunki, dzwoni do mamy i się skarży. Mama na odległość nijak nie może zadziałać, w takiej sytuacji chłopiec stwierdza wszem i wobec (upewniwszy się, że wychowawczyni go słyszy), że ma “posrane życie”.

Kolejny przykład z życia wzięty. Po zajęciach po dziewczynkę przychodzi niania, akurat kiedy dziewczynka się w najlepsze bawi. Dziewczynka wymaga: “Masz mnie odebrać jutro o 16.00!”. Nazajutrz niania spełnia polecenie swojej siedmioletniej pani.

Inny przykład. Córka mojej przyjaciółki roześmiana zwraca się do dorosłego człowieka: “Głupi jesteś!”. On nie chce ganić obcego dziecka, liczy, że zrobi to matka. Matka puchnie z dumy – “ale ona jest przebojowa, co?”.

Kolejna historia. Osiedle, po chodniku na rowerze jedzie chłopiec, “z drogi śledzie Kubuś jedzie!”. Śledzie to para w podeszłym wieku, refleks już nie ten, staruszkowi nie udaje się odskoczyć i Kubuś w niego wjeżdża. Starsza pani zwraca mu uwagę, że nie dosyć, że jest nieostrożny, to na dodatek nie przeprosił. Matka Kubusia oburzona, jak ktoś śmie jej dziecku uwagę zwracać. Tłumaczy synkowi, żeby się nie przejmował, bo ci państwo są bardzo niemili. Wiadomo, chodnik, jak sama nazwa wskazuje, służy przede wszystkim do jeżdżenia na rowerze, a Kubuś nie jest od tego, żeby się przejmować niemiłymi staruchami.

I na koniec to co najprawdopodobniej robimy wszyscy, albo większość z nas. Ta sama większość pamiętająca jedzenie tej samej zupy trzy dni z rzędu, odgrzewanego bigosu, czy nam smakował, czy nie. Czy to z powodu traumy pogrochówkowej, czy też z innych mniej lub bardziej racjonalnych powodów, codziennie za wszelką cenę staramy się trafić w zmieniające się gusta młodych paniczy. Gotujemy i podajemy tylko to, co dziecku smakuje. Jeśli są to wciąż nuggetsy i frytki, trudno. Jeśli na śniadanie lubi tylko chleb z nutelką, mimo tego, że to sam cukier i tłuszcz, biegniemy po nutelkę. „Bo on/ona mi nic innego nie zje”, “bo on nie lubi”, “bo ona sobie zażyczyła na obiad…”, “a co ma głodne chodzić?”. Też tak robiłam. Dopóki nie przeczytałam, że ludzie nie lubią nowych smaków, więc dając dziecku wciąż to samo, odbieramy mu szansę na polubienie innych potraw. Świetny i sprawdzony sposób – niezjedzony obiad pojawia się na kolacji. A w międzyczasie zero słodkich przekąsek. Niby to wiadomo, ale jednak rodzice w stresie, że dziecko bez jednego obiadu zasłabnie i jeszcze do tego nie daj boże się obrazi, przygotowują dania pewne, żeby zaspokoić gusta małych książąt. Przez co tylko upewniają ich w przekonaniu, że należy im się wszystko to, czego zażądają.

Przykłady można mnożyć, co oczywiście nie znaczy, że grzeczne dzieci nie istnieją. Ależ istnieją! Moje jest grzeczne. Moje jest idealne, bo jest moje. Wasze z pewnością też. I tak samo myślą o swoich rodzice dzieci, których zachowanie przytoczyłam wyżej. Dlatego właśnie boję się tej miłości ślepej i bezkrytycznej. Wychowujemy społeczeństwo niecierpliwych malkontentów i egoistów. I już nie chodzi o tę przysłowiową szklankę herbaty, której nam na starość nie podadzą, przyzwyczajeni do tego, że to my im usługujemy, tylko o to, że wyrządzamy im krzywdę. To oni kiedyś będą samotnymi, nieszczęśliwymi ludźmi, nie uznającymi żadnych kompromisów.

Share on Facebook0Tweet about this on TwitterEmail this to someone

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close