Nasz klient – nasz cham

Dziecko PRL-u

Jestem dzieckiem PRL-u. Urodziłam się w latach 70-tych, co oznacza tylko tyle, że dziś już z pewnością dzieckiem nie jestem. Za to mam dwoje dzieci, jedno przeze mnie urodzone, z imieniem, mądre, zdolne i piękne (a jakże!) i drugie wewnętrzne, pieczołowicie przeze mnie pielęgnowane, dzięki któremu robię to co robię, a nie robię tego, czego nie lubię.

Jako dziecko komuny zostałam w latach osiemdziesiątych wysłana przez mamę do sklepu mięsnego, żebym zajęła kolejkę. Ja miałam wystać, a ona miała wpaść w odpowiednim momencie i kupić co sobie wymarzyła. I ja się ustawiłam, tylko nie w tym miejscu, w którym powinnam. Zamiast w kolejce, sterczałam obok. Niestety, ani pozostałe klientki, ani ekspedientki nie wyprowadziły mnie z błędu. W efekcie moja mama została bez mięsa, nie licząc tego, którym zapewne rzucała pod nosem wobec zaistniałej sytuacji. Z tamtych lat pozostał mi strach przed paniami zza lady, który w obecnych czasach się tylko nasila.

Kiedyś to ekspedientka była królową balu, to jej należały się wszelkie honory, trzeba było być dla niej miłym, podlizywać się jej, uśmiechać i być usłużnym, bo to ona decydowała czy i co komu sprzeda. Mogła w nieoczekiwanym momencie zrobić sobie przerwę, nie przejmując się kolejką czekających ludzi, mogła towar włożyć pod ladę i sprzedawać go tylko zaprzyjaźnionym klientom, mogła mieć fochy, stroić miny, mogła krzyczeć, mogła wszystko.

Nasz klient – nasz pan

Dziś królem balu jest klient, jemu należą się wszelkie honory, trzeba dla niego być miłym, podlizywać się, uśmiechać i być usłużnym, bo to on decyduje czy, co i od kogo kupi. Może mieć fochy, stroić miny, może krzyczeć, może wszystko. Mało tego, współczesny klient jest wyposażony w broń w postaci lajków, opinii i komentarzy. Świadomość tego, że może opisać wszelkie detale wizyty w sklepie, począwszy od miny ekspedientki, jej paznokci, sposobu pakowania, a na kolorze siatki skończywszy powoduje, że pani zza lady robi się jeszcze bardziej usłużna. Nasz klient, nasz pan.

Zmieniły się czasy, zmieniła się obsługa, zmienili się klienci. Są wymagający, roszczeniowi, oczekują tu i teraz, są przekonani, że im się wszystko należy, w ilości jaką sobie wymyślili, ze składnikami, które lubią, bez tych, na które są uczuleni, o godzinie dla nich dogodnej. Rozpieszczeni przez wielkie molochy handlowe, w małych manufakturach poszukują jakości, jednocześnie oczekując sieciowej obsługi. A tam jej nie ma, na szczęście. Tam jest zwykłe, tak upragnione przeze mnie, ludzkie podejście.

Czego oczekuję i na co liczę?

Idąc po dobry chleb do zaprzyjaźnionej lokalnej piekarni, jedyne czego oczekuję, to dobry chleb. Liczę na miłą pogawędkę z babką zza lady, jeśli ta będzie miała akurat chęć na pogawędkę. Ale zrozumiem, jeśli nie będzie miała nastroju, bo pamiętam, że musiała wstać w nocy, żeby upiec dla mnie ten chleb. Nie chcę być królową balu, nie chcę być “naszklientnaszpanem”. Nie chcę, żeby ktoś mi się rzucał do stóp jednocześnie mnie nienawidząc. Boję się napastliwych ekspedientów, służących pomocą, dobierających smaki pieczywa do koloru moich oczu, a kolor szalika do tembru mojego głosu. Wchodząc do sklepu marzę o tym, żeby mnie zostawiono w spokoju, żebym mogła wybrać, zdecydować, zastanowić się i nie czuć presji. I nie czuć, że tę presję wywieram. Nie chcę, żeby ktoś myślał, że ja myślę, że on powinien mi nadskakiwać. To mnie stresuje. Dlatego czuję komfort kupując w Internecie. Ale po chleb to jednak wracam do zaprzyjaźnionej piekarni. A piwo z kolei najbardziej smakuje mi w Czechach.

Uwielbiam czeskich kelnerów

za to, że nie nadskakują, są dumni, zbierają zamówienia, wykonują swoją pracę z godnością. Bo niby dlaczego mieliby się przede mną płaszczyć? Oni są u siebie, a ja przyszłam w gości. Przecież to ja chcę zjeść i napić się zimnego piwa, to ja siedzę i nic nie robię, podczas gdy oni noszą ciężkie tace. W Czechach, chociaż mam korony, nie jestem królową. I jako dziecko komuny wcale nie pragnę jej powrotu. Ja też nie nadskakuję obsłudze, nie łaszę się, nie przymilam, nie próbuję sypać żartami, zresztą byłoby to trudne, bo mojemu czeskiemu jest daleko do płynności. Nie wchodzimy sobie w drogę, każdy zajmuje się tym, czym ma się zajmować. Równowaga zostaje zachowana.

Wszystkim tym, którzy nabrali wielkopańskiego, chamskiego i snobistycznego przekonania “płacę więc wymagam”, polecam piwo w czeskiej hospodzie. Jest zimne, przyjemnie goryczkowe i chociaż upija, to jednocześnie otrzeźwia.

Share on Facebook0Tweet about this on TwitterEmail this to someone

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close