Pedagogika Montessori: brak granic i samowolka czy przestrzeń dla rozwoju potencjału dziecka?

Pedagogika Marii Montessori stała się w ostatnich latach bardzo popularna. W szybkim tempie zyskała tylu zwolenników, co krytyków. Ci pierwsi uważają, że to najlepsza metoda wychowawcza, bo daje dziecku przestrzeń do rozwoju siebie, prawdziwego ja, nie ograniczając potencjału dziecka poprzez wtłaczanie w ściśle określone ramy i wymogi. Przeciwnicy natomiast twierdzą, że metodzie Montessori brakuje granic stawianych dzieciom, które bez nich nie czują się wcale bezpiecznie, bo muszą same podejmować decyzje, które mogą przerastać ich możliwości w danym wieku. Warto przyjrzeć się bliżej argumentom za jednym i za drugim podejściem.

To nie jest tak, że w metodzie montessori nie ma granic

W tej filozofii wychowawczej dużą rolę kładzie się na mówienie o uczuciach, emocjach i szacunku do innych. Ten szacunek jest granicą, i faktycznie wydaje się to być bardzo sensowne. Nie krzywdzić, nie ranić innych jednocześnie nie nadużywając siebie i nie rezygnując z własnego „ja”. Ta jedna z ważniejszych umiejętności społecznego funkcjonowania, gwarantująca satysfakcjonujące życie i relacje z innymi jest naprawdę, zaryzykuję, deficytowa.
Bardzo wiele osób świadomie wykorzystuje innych do swoich celów, ale tak samo wiele pozwala dokonywać nadużyć na sobie. Nasze społeczeństwo niestety jest w pewien sposób zalane tą „plagą”, i osobowości narcystyczne i masochistyczne są bardzo częste. I w tej kwestii metoda Montessori trafia w punkt, uczy czegoś, co jest podstawą poczucia własnej wartości. Mówi: jesteś ważny, Twoje zdanie jest ważne, Twoje potrzeby i uczucia. Niestety (tutaj przepraszam z góry szkoły w których jest inaczej, bo wiem że takie też są) w tradycyjnych szkołach często uczeń nie jest szanowany. Jest zawsze „pod” nauczycielem, który decyduje o wszystkim. Nawet jeśli pedagog jest miły, to jednak sam fakt decyzyjności, której praktycznie 100 procent jest po jego stronie, ma ogromne znaczenie. Dzieci, młodzież nie słyszą zdań typu: „A co Ty o tym myślisz?”, „Zdecydujmy wspólnie, niech każdy wyrazi swoje zdanie”. A to są, jak to lubię nazywać „wyzwalacze skrzydeł”, dzięki którym dziecko czuje, że jest ważne, i samo siebie tak zaczyna traktować. To najlepsza podstawa do budowy solidnego poczucia własnej wartości. Od niego zależy, jak szczęśliwe będzie dziecko w przyszłości, czy będzie się umiało realizować jako dorosły człowiek i budować satysfakcjonujące związki z innymi.

To co z przeciwnikami Montessori, są w błędzie?

Otóż nie do końca. Problem leży w tym, że wielu pedagogów pracujących tą metodą nie jest do tego odpowiednio przygotowanym. Nie mówię tu tylko o braku wykształcenia w tym temacie (choć niestety to też się zdarza), ale również o braku predyspozycji osobowościowych. Bycie dobrym pedagogiem Montessori jest wielkim wyzwaniem. Trzeba podążać za dzieckiem, być obok, dawać poczucie bezpieczeństwa, ale nic nie narzucać, nie wchodzić na przestrzeń dziecka. To ogromnie trudne, szczególnie że dzieci bardzo potrzebują autorytetu, punktu odniesienia. Skoro nic nie jest im wtłaczane, skoro ucząc się w tej filozofii nie usłyszą konkretnych wytycznych, takich jak: „proszę otworzyć książki na stronie 18 i przeczytać 2 zadanie”, czasem mogą się pogubić. Nie wiedzieć czego chcą, jaką decyzję podjąć, albo co gorsza żałować już podjętej upatrując winy we własnym wyborze. Uwaga, zadania przerastające możliwości wiekowe są tak samo stresujące jak przymuszanie do czegoś, czego się nie chce. I też mogą wpływać destrukcyjnie na poczucie własnej wartości. Dlatego, w obliczu przestrzeni, jaka jest dawana dzieciom w nurcie Montessori, niezmiernie ważne jest, aby dziecko miało oparcie w wychowawcy, czuło się bezpiecznie. Żeby dorosły swoim zachowaniem, wchodzeniem w interakcje z innymi dorosłymi i innymi dziećmi był jednak autorytetem, kimś, kogo można modelować. Czyli mówiąc wprost: dobry pedagog Montessori powinien cechować się wysoką inteligencją emocjonalną i dojrzałą osobowością. Wtedy może być świetnie. Wtedy mogą wyrosnąć skrzydła. W przeciwnym wypadku – może być bardzo, bardzo źle…

Jest to ogromny problem nurtu Montessori. Jego popularność sprawiła, że placówki przedszkolne i szkolne w tym nurcie powstają jak grzyby po deszczu. Jest to opłacalne, bo zwolennicy metody często są gotowi słono płacić za czesne swoich dzieci. Ale warto zachować ostrożność, przed podjęciem decyzji o wyborze placówki porozmawiać z dyrekcją, nauczycielem, sprawdzić certyfikaty kadry, popytać o opinie rodziców innych dzieci, które mają już doświadczenie z danym miejscem. A czasami nie pozostaje nic innego niż przyznanie się do błędu i zmiana placówki na inną, jeśli okaże się, że naszemu dziecku wcale nie służy.

Zwolenników Montessori zachęcam do tego, aby wdrażać jak najwięcej elementów tej metody u siebie…w domu. Jest wiele publikacji na ten temat, a rady dotyczące na przykład komunikacji z dzieckiem lub choćby tak wydawałoby się banalnej rzeczy jak wystrój pokoju, są często bardzo trafne (w Montessori urządzenie pokoju jest zarazem minimalistyczne a zarazem bardzo twórcze, trochę jak w warsztacie do „badania świata”).

A Wy macie doświadczenie z placówkami Montessori? Dobre czy niekoniecznie?

Share on Facebook0Tweet about this on TwitterEmail this to someone

Kontynuując przeglądanie strony, wyrażasz zgodę na używanie przez nas plików cookies. Więcej informacji

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close